Wyczekiwana urlopowa zasiadka. Dzień zaczynający się wschodem, widokiem jeziora spowitego mgłą a noc a nad głową tysiące gwiazd. Długo się na to czeka, a dni nad wodą szybko uciekają, niczym żyłka podczas brania karpia.
To jedna z tych pierwszych, dłuższych w okresie letnim zasiadek. Trzeba powiedzieć, że wytypowane jezioro wydawało się już planując zasiadkę jednym z ciekawszych miejsc pod względem występowania karpi. Rozmowy z lokalnymi ludźmi, plotki, jakieś strzępy informacji zarybieniowych … Usytuowane jest na pograniczu województwa lubuskiego i wielkopolskiego w otoczeniu Sierakowskiego Parku Krajobrazowego. Miejsce oddalone od zgiełku. Niebiletowana dzicz.
Po dotarciu na miejsce w którym rozbiliśmy obóz karpiowy zaczęliśmy oceniać gdzie warto łowić. Gdzie mogą żerować ryby. Po sondowaniu okazało się że łowić można praktycznie wszędzie. W większości dobre karpiowe głębokości 2-4m, spore blaty, dno twarde, brzegami grążele, trzcinowiska, a na środkowej części – głęboczek na 8m. Wybraliśmy miejsca tam gdzie można było dojrzeć pokruszone muszle skorupiaków. Dobre czy złe ? Zanęta i tak zrobi swoje a ryba przecież umie pływać – przypłynie.
By zachęcić ryby do naszych obranych łowisk – zanęciliśmy pierw sporą ilością kukurydzy (poszło z 10 kg) z orzechem tygrysim i niewielką ilością kulek proteinowych. Własnoręczne przygotowanych – z manufaktury King Carp. Woda ciepła więc także inne gatunki – wyjedzą to szybko.
Pierwszy wieczór i noc przebiegła bez brań i ryb na macie.
Następnego dnia, koło godziny 18 … rozległ dźwięk się sygnalizatora. Jest pierwszy karp. Niestety, jak to z kukurydzy – mały.
Słońce nisko zeszło, niebo przysłoniły chmury i zaczęło padać. Niepozorny dźwięk sygnalizatora, zanim dobiegłem do wędki – ryba się rozpędziła i zaparkowała w trzcinach. Młody a już taki sprytny amur…
Kolejna nocka przyniosła niewielkiego karpia – mały ale też cieszy.
Skończyła się kukurydza, miejscówki zasypaliśmy już tylko kulkami proteinowymi opartymi na rybno-skorupiakowych mączkach – tzw. śmierdziele. Przynęty z bałwanków 20mm zmieniliśmy na dużo większe – 30mm. Sprawdzona receptura mixu z innych sezonów.
O piątej rano, na jeziorze spowitym letnią mgłą przez które przebijało się już słońce – rozległ się wydatny dźwięk sygnalizatora. Plecionka szybko wysuwała się ze szpuli kołowrotka. W głowie pytanie – czy to taki na którego tak długo czekamy ? Po wcześniejszych mniejszych rybach … nie wiadomo. Zawsze jest nadzieja. Podniesienie wędki z rod poda – i już coś wiadomo. Będzie tym razem waga ciężka.
Mocno murował do dna, dal wiele minut pasjonującego holu. Poszedł na otwartą wodę. Dobrze wpięty. Nie miał szans. Wziął na manufakturową, tonącą kulkę. Dużą 30mm. Wedle zasady – łów na co nęcisz. Karpi zwykle nie ważę, czasem jak się trafi to te większe. W ferworze sesji – zapomniałem. Po prostu – odpłynął. Przy kawie przeglądając zdjęcia czy „czy coś wyszło” – złapałem się za głowę. Tego powinienem.
No nic. To nie ostatnia zasiadka na tym jeziorze. Z pewnością czeka w nim jeszcze wiele niespodzianek.
Do zobaczenia !