Wszystkie wpisy, których autorem jest kc

Lubuski karp pełnołuski. Król złoty.

W południe i tak nie biorą. Często wtedy wskakuje w ponton i pływam po jeziorze. Sonduje, szukam alternatywnych miejscówek, obserwuje.

Ten karp został złowiony w południe, przy samym brzegu, pomiędzy trzcinami a kapelonami (grążelami) na półmetrowej głębokości.

Po prostu sobie tam pływał, ziewnął i zassał kulkę. Z tzw. stalkingu – aktywnej metody łowienia karpii. Do dyspozycji miałem tylko to co zwykle na pontonie i po zwiezieniu zestawu z poprzedniego dnia. Dwie kulki które wypadły wcześniej z wiadra na dno pontonu, wędka i (na moje szczęście) zestaw z popkiem.

Karp pełnołuski
Dla spostrzegawczych. Gdzie jest mata ?

Lubuski carping – czasem to nie bajka.

Lato w tym roku przygrzało. Upalna mordęga widać ani wędkarzom ani rybą nie służy. Po 8 dobach zasiadania udało się dodrapać jedynie do takiego, niezbyt okazałego karpia. Może to wina wędkarza, może wcześniej miałem słabe przynęty albo źle typowałem miejscówki. Albo po prostu też im się nie chciało. Nie wiem. Karp średni i długo wyczekiwany. Ale po tak długim czasie oczekiwań – cieszy.

Dobrze że nadchodzi jesień – najfajniejsza pora roku do karpiowania.

Jezioro na które ostrzyłem haczyki dobre 3 lata.

Jezioro w woj. lubuskim i nieopodal szlaku 100 jezior (między Międzychodem a Sierakowem, woj. wielkopolskie). Obchodziłem, zaglądałem przejazdem. Jezioro jak z bajki, w świetnym klimacie. Las sosnowy wchodzący pod sam brzeg, czysta woda. Idealna miejscówka żeby się zaszyć, napawać widokami i w cieniu nad wodą przetrwać letnie, ciepłe dni. Wreszcie, udało się usiąść z Jarkiem na zasiadkę karpiową. Na początek na cały weekend. Około 48h wędkowania. Nie musiało się nic wydarzyć – wystarczył by urok samego miejsca. Złowiony karp byłby dodatkową wisienką na torcie. Tymczasem – dużo się wydarzyło. Do tego bardzo szybko bo już w drugi dzień. 8 rano, dźwięk sygnalizatora wysuwającej się plecionki: pik, pik, piiiiiii. Podnoszę wędkę – ryba jak zabetonowana. Ponton – dopłynięcie na przeciwległą stronę skąd było branie. Karpie to spryciarze. Załadował się w gałęzie zatopionego drzewa. Dostał luz na plecionce więc szybko wjechał w drugie konary. Nie lubię za bardzo łowić koło powalonych drzew – jakoś szkoda mi ryb. Wole nic nie złowić niż żeby miało coś się stać. Dobrze że kolega już pomagał z drugiego pontonu. Wylądował. Zdumienie, zaskoczenie. Karp stracił jedyną małą łuskę, w pysku ciężko było znaleźć ślad po haczyku. Uff. Dobrze jest! Radość. Jeszcze jak była w podbieraku już wiedziałem … ale po zważeniu, dodatkowej satysfakcji dodała też waga ryby – magiczne liczby zostały solidnie przekroczone. Ojj trzeba tam wrócić !

Pełnołuski wypasiony na maxa. Poranna adrenalina — Lepsze niż espresso.

Na rozpoczęcie sezonu karpiowego wybrałem spore i głębokie lubuskie jezioro.

Pierwsze 2 zasiadki nie przyniosły nic. Humor podły bo pusto i blanki. Ale nic straconego. Obserwowałem wodę, zwróciłem uwagę gdzie najbardziej operuje słońce, nagrzewa wodę i są sensowne, karpiowe głębokości.

Trzecią zasiadkę zrobiłem na tym samym zbiorniku ale już w innej części. Bardziej nasłonecznioną, płytszą i cieplejszą. Wiatr ładnie wdmuchiwał tam cieplejszą, powierzchniową wodę. Tylko jeszcze gorzej było tam dotrzeć. Wywózka zestawu i zanęty pontonem na ok 180m. Ciężko się pływało bo zmienne warunki pogodowe, burza, deszcz, wiatr, skoki ciśnienia. A mówią że karpie lubią ustabilizowaną pogodę… Zanęta to rozgotowana kuku, manufakturowe kulasy i pelet. W sumie dosyć spore ilości jak na drugą połowę maja. Zestaw wstawiony na głębokość ~4m, za spadkiem gruntu. Wstałem o świcie ok 4 rano żeby posiedzieć przy wędkach, napić się kawy i nacieszyć karpiowym klimatem. Coś przeczuwałem. Nagle swinger (sygnalizatory brań z opadu) dynamicznie opadł a po ułamku sekundy ze szpuli kołowrotka zaczęła wolno wyjeżdżać plecionka. Dostojne branie. Ryba szybko się nie poddała, mimo że mało sprytnie uciekała na jezioro – głęboką wodę. Pierwszej klasy czystości woda jeziora i już światło dzienne, w końcowej fazie holu pozwoliło mi zobaczyć karpia z którym walczę. W tym momencie przyszła prawdziwa adrenalina. Nogi miękkie, ręce wiotkie. Szansa na okazałą rybę. Ale środek jeziora i karp dobrze zapięty – nie miał tam szans. Wylądował w podbieraku.

Wreszcie worek z karpiami się otworzył. Z pięknym pełnołuskim, wypasionym na maxa. Chyba samica przed tarłem.

Płetwa grzbietowa niczym skrzydło husarskie
Chyba samica przed tarłem. Dopasiona na maxa

Zrobiła wagę … Bomba!

Na jednym z jezior w krainie 100 jezior

Wyczekiwana urlopowa zasiadka. Dzień zaczynający się wschodem, widokiem jeziora spowitego mgłą a noc a nad głową tysiące gwiazd. Długo się na to czeka, a dni nad wodą szybko uciekają, niczym żyłka podczas brania karpia.

To jedna z tych pierwszych, dłuższych w okresie letnim zasiadek. Trzeba powiedzieć, że wytypowane jezioro wydawało się już planując zasiadkę jednym z ciekawszych miejsc pod względem występowania karpi. Rozmowy z lokalnymi ludźmi, plotki, jakieś strzępy informacji zarybieniowych … Usytuowane jest na pograniczu województwa lubuskiego i wielkopolskiego w otoczeniu Sierakowskiego Parku Krajobrazowego. Miejsce oddalone od zgiełku. Niebiletowana dzicz.

Po dotarciu na miejsce w którym rozbiliśmy obóz karpiowy zaczęliśmy oceniać gdzie warto łowić. Gdzie mogą żerować ryby. Po sondowaniu okazało się że łowić można praktycznie wszędzie. W większości dobre karpiowe głębokości 2-4m, spore blaty, dno twarde, brzegami grążele, trzcinowiska, a na środkowej części – głęboczek na 8m. Wybraliśmy miejsca tam gdzie można było dojrzeć pokruszone muszle skorupiaków. Dobre czy złe ? Zanęta i tak zrobi swoje a ryba przecież umie pływać – przypłynie.  

By zachęcić ryby do naszych obranych łowisk  – zanęciliśmy pierw sporą ilością kukurydzy (poszło z 10 kg) z orzechem tygrysim i niewielką ilością kulek proteinowych. Własnoręczne przygotowanych – z manufaktury King Carp. Woda ciepła więc także inne gatunki – wyjedzą to szybko.

Pierwszy wieczór i noc przebiegła bez brań i ryb na macie.

Następnego dnia, koło godziny 18 … rozległ dźwięk się sygnalizatora. Jest pierwszy karp. Niestety, jak to z kukurydzy – mały.

Smakosz kukurydzy.

Słońce nisko zeszło, niebo przysłoniły chmury i zaczęło padać. Niepozorny dźwięk sygnalizatora, zanim dobiegłem do wędki – ryba się rozpędziła i zaparkowała w trzcinach. Młody a już taki sprytny amur…

Kolejna nocka przyniosła niewielkiego karpia – mały ale też cieszy.

Skończyła się kukurydza, miejscówki zasypaliśmy już tylko kulkami proteinowymi opartymi na rybno-skorupiakowych mączkach – tzw. śmierdziele. Przynęty z bałwanków 20mm zmieniliśmy na dużo większe – 30mm. Sprawdzona receptura mixu z innych sezonów.

Przynęta 30mm oblepiona pastą z mixu kulki.

O piątej rano, na jeziorze spowitym letnią mgłą przez które przebijało się już słońce – rozległ się wydatny dźwięk sygnalizatora. Plecionka szybko wysuwała się ze szpuli kołowrotka. W głowie pytanie – czy to taki na którego tak długo czekamy ? Po wcześniejszych mniejszych rybach … nie wiadomo. Zawsze jest nadzieja. Podniesienie wędki z rod poda – i już coś wiadomo. Będzie tym razem waga ciężka.

Mocno murował do dna, dal wiele minut pasjonującego holu. Poszedł na otwartą wodę. Dobrze wpięty. Nie miał szans. Wziął na manufakturową, tonącą kulkę. Dużą 30mm. Wedle zasady – łów na co nęcisz. Karpi zwykle nie ważę, czasem jak się trafi to te większe. W ferworze sesji – zapomniałem. Po prostu – odpłynął. Przy kawie przeglądając zdjęcia czy „czy coś wyszło” –  złapałem się za głowę. Tego powinienem.

Smakosz wielkich kulek proteinowych.

No nic. To nie ostatnia zasiadka na tym jeziorze. Z pewnością czeka w nim jeszcze wiele niespodzianek.

Do zobaczenia !